piątek, 30 listopada 2012

Rozdział Czwarty: Odrobina Słodyczy.

01.12.2012
Alex
Umieram, boże umieram. Łeb mi pęka, chce mi się rzygać i czuję jak coś mnie uwiera w plecy i liże po nosie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak ślepia Larrego znajdują się centymetr od moich.
-Co jest piesku?- zapytałam a ten zamerdał wesoło ogonkiem. Wstałam i to co zobaczyłam przeraziło mnie. Wszędzie porozrzucane były butelki, jedzenie, serpentyna, a wokoło spało jakieś dziesięć osób.- Chodź lepiej stąd wyjdziemy.- Wzięłam Larrego na ręce i wyszłam z tego domu, jednak gdy wyszłam okazało się że to był mój dom więc musiałam tam wrócić bo gdzie indziej miałam pójść. Przeszłam przez salon i poszłam do kuchni. Postawiłam Larrego na ziemi i podeszłam do lodówki z której wyciągnęłam butelkę wody, odkręciłam ją i wypiłam połowę, boże jak mnie suszy. Piesek zaczął drapać w drzwi które prowadziły na ogródek więc go wypuściłam i wyszłam razem z nim, było cholernie zimno a ja byłam tylko w koszulce i spodenkach, ale to nic musiałam się trochę przewietrzyć, dobrze że chociaż nie padało. Zapaliłam papierosa i patrzyłam jak Larry biega wokół drzewek owocowych. Na ziemi leży pełno liści, a że na kaca najlepsza jest praca to postanowiłam je pozagrabiać. Poszłam do szopki po grabie i zabrałam się do pracy przypominając sobie co działo się wczoraj. Postanowiliśmy z Lucasem przybliżyć naszym Angolom polską kulturę i zrobiliśmy Andrzejki. Lucas pojechał od rana na zakupy żeby znaleźć jakąś polską wódkę i ogórki kiszone, żeby było dość tradycyjnie. Zaprosiliśmy paru znajomych i zaczęliśmy zabawę, robiliśmy wróżby z wosku i ogólnie wszyscy się spili, a więcej grzechów już nie pamiętam. Grabienie liści z Larrym było trudne, bo piesek co chwilę wbiegał w stertę liści. Po chwili rzuciłam grabie i pobiegłam do domu po sweter. Gdy wróciłam zaczęłam się z nim gonić po ogródku. Obrzucałam go liśćmi a on wesoło szczekał i merdał ogonkiem.
-Ty to jednak masz coś z deklem.- Powiedziała Vicki która stała w drzwiach z kubkiem prawdopodobnie kawy bez której nie umiała zacząć dnia.
-No co?-Zapytałam przerywając zabawę.
-Nie nic, po prostu jest grudzień i dwa stopnie na plusie a ty rozebrana latasz po dworze.
-Wiesz co po prostu za stara jesteś żeby to zrozumieć.-Powiedziałam i rzuciłam w nią liśćmi.
-O ty jędzo!- Wykrzyczała, odstawiła kubek i zaczęła mnie gonić. Goniłyśmy się wokoło drzew a Larry za nami. Wpadłam na pomysł żeby zrobić wielkie sterty z liści i w nie wskakiwać.
-Co wy robicie?- Zapytała Eleanor która weszła do ogródka.
-Zawody, chcesz się przyłączyć.-Zapytała Vick
-No pewnie.- Przybiegła do nas.- Ale o co w nich chodzi?
-No musisz się rozpędzić i wskoczyć w te liście.-Wytłumaczyłam jej i zaczęłyśmy zabawę, gdy już nie chciało nam się zgrabywać na nowo liści i całe dygotałyśmy z zimna postanowiłyśmy wrócić do domu. 
-A zapomniałam wam powiedzieć wcześniej, Larry załatwiał się dzisiaj w ogródku.-Powiedziałam z kwaśną miną.
-Fuujjjj.- zapiszczały obie.
-Hahaha ale spoko on sika na drzewa.
-Głupia jesteś.- Powiedziała Vicki i trzepnęła mnie w tył głowy.
-Co wy robiłyście.- Zapytał Tony gdy weszłyśmy do salonu.
-Grabiłyśmy liście.- Odpowiedziałam.
-Głowami?- Zapytał mój braciszek i wyciągnął liść z włosów Eleanor.
-Mniej więcej .- Powiedziała El i podeszła do lusterka żeby wyciągnąć resztę.- A gdzie ci wszyscy ludzie co tu spali?
- Już poszli, nie było was prawie godzinę, a gdzie Larry?- Zapytał Tony. Rozejrzałam się po salonie.
-Tam!- Wskazałam na pieska który właśnie załatwiał się w kącie.- Ja nie sprzątam!
-Ja też nie!-Wykrzyczeli na raz Vicki, Eleanor i Tony.
-Dlaczego ja?- Wyjęczał Lucas z miną męczennika.
-Bo to twój synek.- Powiedziała Vicki poklepując go po plecach.
-Ale Tony też jest jego ojcem.- Marudził dalej.
-Ale ja szybciej powiedziałem że nie sprzątam.- Tłumaczył się.
-Dali idź bo śmierdzi.- Zatkałam nos i wskazałam mu palcem miejsce z miną.
-Foch!-Wykrzyczał Lucas i poszedł po papier.
-Nam mnie też?- Zapytał Tony.
-Też.
-No dobra zobaczymy sobie, jeszcze będziesz coś chciał.- Powiedział Tony i nonszalancko skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
-No to na ciebie nie.- Powiedział wracając z toalety.
-Za późno.- Tony usiadł na tapczan z obrażoną miną.
-Ej no weź.- Lucas przysiadł się do niego.- Jak się odbrazisz to.- Tego już nie słyszałam bo Lucas zaczął mu coś szeptać do ucha.
-Odbrażam się!- Wykrzyczął Tony a my wybuchnęłyśmy śmiechem.
Niall
Właśnie mamy krótką przerwę w próbach więc postanowiłem w tym czasie zadzwonić do Victori bo pewnie za chwilę pójdzie spać. Usiadłem na widowni a chłopcy kręcili się po scenie. Wybrałem numer do Vicki.
-Hej skarbie.-Usłyszałem w słuchawce jej głos.
-Hej piękna.
-Och bo się zarumienię.- Zaśmiała się delikatnie.
-To dobrze bo uwielbiam gdy się rumienisz. Tęsknię za tobą.
-Ja też za tobą tęsknię, właśnie się pakuję i myślę o tobie.- Odpowiedziała zalotnie i już wiedziałem że to w co się pakuje jest złe ale tak cholernie gorące.
-A co dokładnie myślisz.-Vicki zaśmiała się.
-Wyobrażam sobie że tu jesteś, że siedzisz za mną i przytulasz mnie, całujesz moją szyję a ja odchylam coraz mocniej głowę w tył.- Rozsiadłem się wygodniej, a tak naprawdę bardziej schowałem żeby chłopacy nie zauważyli mojej rozmarzonej miny, cholera mogłem usiąść dalej.- Robi się coraz goręcej, wkładasz rękę pod moją bluzkę a ja swoją sięgam do tyłu i...
-Nie czekaj stop.-Szybko przerwałem jej opowieść.
-Co jest kotek.
-Jestem teraz na próbie i przez ciebie się podnieciłem.- Po drugiej stronie usłyszałem jak Vick wybucha śmiechem, mogłem sobie wyobrazić jak teraz turla się ze śmiechu po podłodze.-Weź to nie jest śmieszne.
-Hahahah już sobie wyobrażam jak wchodzisz na scenę a tam ci stoi hahahahahah.- Vick śmiała się w niebo głosy.
- Na szczęście jeszcze do tego nie doszło.
-Nie no to czekaj, wkładam rękę za twoje...
-Vicki! wiesz czasami potrafisz być wredna.
-No wiem ale.
-Co ale.
-Ale za to mnie kochasz.
-No kocham, kocham i to nawet nie wiesz jak bardzo, o której jutro masz samolot.
-O ósmej,dobra idę spać. Będę myśleć o tobie przed snem.
-Też będę o tobie myśleć.
-Kocham cię.
-Też cię kocham, dobranoc.
-Pa.- Rozłączyłem się i wróciłem na próbę. Ćwiczyliśmy do późna bo w końcu pojutrze nasz wielki występ, a jutro przyleci Vicki i moja rodzina, już nie mogę się doczekać.
Tony
Leżę z Lucasem w łóżku a w naszych nogach śpi Larry który co jakiś czas rusza łapkami w śnie.
-Teraz naprawdę to jest tak jakby nasze dziecko.-Powiedział Lucas podpierając się na łokciu.
-No, wzięliśmy na siebie dużą odpowiedzialność. Żywą istotę.- Leżałem na plecach z rękami pod głową.
-Tony?- Zapytał cicho Lucas.
-Tak?
-Chcesz mieć dzieci?- Zapytał jeszcze ciszej, tak jakby wstydził się tego pytania.
-Lucas wiesz że...
-Wiem że to jeszcze nie pora tak tylko pytam.- Położył się na plecach tak samo jak ja.
-Gdy przyjdzie pora chcę mieć z tobą gromadkę dzieci.- Obróciłem się tak żeby patrzeć się w jego oczy.- Chcę mieć z tobą dom, dzieci, samochód, ogród, psa, kota, aligatora. Chcę spędzić z tobą resztę mojego życia.
-Kocham cię.- Lucas wpił się w moje usta, usiadł na mnie okrakiem.- Jesteś najcudowniejszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała, zawsze uważałem to że jestem gejem za coś złego, ojciec mnie przez to nienawidzi, ludzie czasami się źle patrzą, ale gdy poznałem ciebie to wszystko straciło sens, ważne jest to że cię kocham i to że ty kochasz mnie a cały świat może się pierdolić.-Powtórnie wpił się w moje usta, zaczął schodzić językiem coraz niżej, całował mnie po szyi, błądził językiem po mojej klatce piersiowej.
- Myślisz że tak będzie już zawsze?
- Jak?
- Że codziennie, przez resztę naszego życia będę miał na ciebie taką ochotą jak w tym momencie?
- Mam taką nadzieje.





2 komentarze:

  1. Świetny rozdział <3 i nie masz za co dziękować bo komentowanie tak cudownego bloga jest dla mnie przyjemnością ! <3 Czekam na następny ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie piszesz, naprawdę! <3 Dlatego czekam na następny rozdział. Jeżeli się pojawi, powiadom tutaj:
    http://it-was-meant-to-be.blogspot.com/
    + Miło byłoby poznać Twoją opinię. :D

    OdpowiedzUsuń